Mój mały Hobbiton
Zagraj w grę Profesora Tolkiena!
W domu aukcyjnym Bonhams pojawił się ciekawy dokument – rękopis z regułami ciekawej słowogry, wymyślonej przez Profesora Tolkiena pod koniec lat sześćdziesiątych.
J.R.R. Tolkien, jak wiadomo, pławił się w filologicznym sosie z radością dzika, który wskoczył do pierwszej wiosennej kałuży. Znamy go oczywiście z wymyślania (przepraszam, „odkrywania”…) dziwnych języków oraz systemów pisma, ale tworzył też słowogry (jejku, jak mi się podoba to słowo, dziękuję, Michale!), w które z upodobaniem (no, przynajmniej dla niego… 😎 ) grywał z rodziną i znajomymi.
Zachęcam do spróbowania swoich sił, najlepiej w gronie przyjaciół. W związku z tym, że „wyekstrahuj słowa” po polsku brzmi dosyć, hmmm… powiedzmy, że niefortunnie, proponuję nazwę „Wyłuskaj słowa”. A może po prostu „łuskacz”? Ha! To co, gramy w łuskacza? 😉
Poniżej przedstawiam tłumaczenie na język polski, które wykonał dla mnie Bernard Baker. Czytaj dalej
Tengwarowa ściąga – errata
Uwaga wszyscy miłośnicy Tengwaru! Malutka (malusieńka!) errata do tengwarowej ściągi. Niewiele zmieniająca, ale porządek musi być!
W poprzednim wpisie bazowałem na tym, co zostało przedstawione w witrynach http://www.elvish.org/gwaith/tengwar_polski.htm oraz http://tengwar.art.pl/tengwar/ i na tej podstawie sporządziłem ściągę. Coś mnie jednak tknęło i zajrzałem ponownie do dodatku „E” a dokładniej do systemu zapisu w języku polskim, zaproponowanego przez tłumacza tegoż dodatku, Ryszarda „Galadhorna” Derdzińskiego.
Na stronie 1259 (wydanie jednotomowe Warszawskiego Wydawnictwa Literackiego MUZA SA, 2013) możemy przeczytać:
Spółgłoski miękkie: ć, ń, ś, ź, dź zapisujemy przez umieszczenie znaku „następujące j” (dwie kropki) pod znakami spółgłosek: cz, n, sz, ż, dż.
Jak widzicie różnica jest niewielka – dwie kropki, zamiast jednej. Skonsultowałem się oczywiście z Ryszardem Derdzińskim i ustaliliśmy, że wersję z jedną kropką można stosować np. do ciut szybszego pisania. W istocie nie ma to większego znaczenia, pod jednym warunkiem – konsekwentnie używamy albo jednej, albo dwóch kropek.
Jeżeli ktoś chce mieć „ściągę” w 100% zgodną z opisem przedstawionym w wydaniu MUZY, to przygotowałem poprawioną wersję z dwoma kropkami.
Kliknij TUTAJ by pobrać poprawioną wersję.
Tengwarowa ściąga na Dzień Czytania Tolkiena!
Właśnie zauważyłem, że od września zeszłego roku nic nie napisałem. Ale chyba po prostu nie miałem nic ciekawego do powiedzenia. A może mi się zwyczajnie nie chciało? W każdym razie dziś krótko, a treściwie. Mam dla Was prezent!
Dziś na całym święcie obchodzimy Tolkien Reading Day, czyli dzień, w którym fani twórczości Profesora zbierają się, by wspólnie czytać jego dzieła. Przy takich okazjach odbywa się także wiele dodatkowych imprez, na których ludzie wspólnie tkają, malują, rysują mapy Śródziemia i oczywiście – także kaligrafują różnymi rodzajami pisma wymyślonymi przez J.R.R.Tolkiena.
Nie jest to proste (ale też nie aż tak trudne jak się wydaje!), ponieważ znaki oraz sam sposób ich użycia różni się od alfabetu łacińskiego, którego używamy na co dzień. Dla wszystkich odważnych, którzy chcieliby spróbować pisać tengwarem i to w języku polskim, opracowałem specjalną ściągę.
Na jednej stronie formatu A4 zebrałem wszystkie niezbędne znaki oraz parę przykładów zapisu słów z polskimi znakami. Pamiętajcie, że jest to jedynie ściąga ułatwiające zapamiętanie znaków! Przed rozpoczęciem zabawy koniecznie powinniście zapoznać się z informacjami zawartymi na stronach, których adresy znajdziecie na samym dole tengwarowej ściągi. Czytaj dalej
Kaletka dla Violetki cz. 2, czyli Seria Niefortunnych Zdarzeń.
Trwało to baaardzo długo, ale w końcu mogę Wam zaprezentować zarówno kaletkę która wykonałem dla żony, jak i film dokumentujący jej powstanie. Dlaczego tak długo trwało i trudnościach jakie spotkały mnie po drodze przeczytacie w tym wpisie. Będzie mi miło, jak przeczytacie go w całości, ale jak ktoś chce od razu film – to znajdziecie go na końcu 😉
W sumie ciekawa sytuacja. Zwykle jak coś robię, to zwykle mam jakieś problemy podczas pracy, a filmik czy zdjęcia to już bułka z masłem. Jak to mawiali nasi przodkowie – „natura nie znosi próżni” a równowaga Mocy musi być zachowana, więc tym razem uszycie kaletki było czystą przyjemnością (no, może oprócz poranionej od szydła dłoni…), ale część filmowa – to droga przez mękę. Czytaj dalej
Nowy nabytek do hobbickiej kuchni!
Wszyscy czekają na drugą część „Kaletki dla Violetki”, ale musicie jeszcze przez chwilę uzbroić się w cierpliwość. Musiałem dokupić oświetlenie, żebyście cokolwiek widzieli na filmie, no i – dopiero zaczynam urlop i będę mógł spokojnie pracować. Pamiętajcie, że muszę jednocześnie filmować i pracować ze skórą, co wcale nie będzie proste.
Żebyście się nie nudzili oraz dlatego, że w międzyczasie nadeszła długo oczekiwana przesyłka, zrobiłem film (tym razem krótki…) o najnowszym nabytku do mojej hobbickiej kuchni. Marzyłem o tym przefajnym naczyniu od dawna, ale z różnych powodów nie mogłem swojego marzenia zrealizować. Głównie dlatego, że nikt tego w Polsce ani nie produkował, ani nie sprowadzał. Aż tu nagle…
Jeżeli chcecie się dowiedzieć, co udało mi się kupić, zapraszam do obejrzenia filmu na YouTube. Oczywiście będę wdzięczny za komentarze, „łapki w górę” i subskrypcję kanału.
Podpowiem, że w opisie filmu znajdziecie link, to tak na wypadek, gdyby ktoś chciał sobie uzupełnić wyposażenie kuchni. 😉
Kaletka dla Violetki cz. 1
Moje pierwsza „vlogowa” produkcja o tym, jak zbierałem czarny bez, spotkała się z Waszym życzliwym przyjęciem. Zrobiłem więc następną! Tym razem nie jest to film o kulinariach, a o pracach ręcznych. Jak wiadomo hobbici mieli zręczne palce i trudnili się przeróżnymi rzemiosłami (z wyjątkiem szewstwa oczywiście!). Dlaczego więc nie spróbować?
Postanowiłem więc popracować trochę ze skórą, ale żeby miało to jakiś sens, postawiłem sobie zadanie: zrobić kaletkę dla żony. A jak wiadomo, skoro dla żony, to musi być jeżeli nie perfekcyjne (co jest w zasadzie niemożliwe), to najdoskonalsze, jakie jesteśmy w stanie wykonać.
Cóż to takiego kaletka? Jest to rodzaj małej torebki lub sakwy noszonej na pasie. Współcześnie możecie tego typu torebki zobaczyć np. u sprzedawców na straganach, u rowerzystów, a dawniej u cinkciarzy. Pewną odmianą kaletki są tzw. nerki, ale one są połączone na stałe z pasem.
Oczywiście nie chcę żonie podarować czegoś takiego, broń Boże! Choć z drugiej strony istnieją nowoczesne, często ekskluzywne formy tej torebki, często od znanych domów mody. Mówimy jednak o czym innym.
Pisząc „kaletka” mam na myśli jej dawną, średniowieczną (przyjmijmy umownie…) formę, jaka spodobała się Violce podczas wizyty w osadzie wikingów na Wolinie.
Wygląda to mniej więcej tak:
Oczywiście wersji jest mnóstwo, niektóre bardzo ozdobne, z okuciami, malowane itp. Jeżeli Was temat zainteresował, proponuję w Google wyszukać „medieval viking belt pouch” albo „belt bag”. Niektórzy robią naprawdę cudeńka!
Nie wiem jeszcze sam, co mi z tego wyjdzie, przede mną wiele pracy. Muszę zrobić projekt, zastanowić się nad ewentualnymi zdobieniami, wykończeniem no i ostatecznie to wszystko uszyć!
A potem najtrudniejszy egzamin – „odbiór techniczny” i opinia żony. Oj, a nie chcielibyście, by była np. kontrolerem jakości w Waszej firmie… 😈
Chciałbym, byście towarzyszyli mi w tej przygodzie! Zapraszam więc na pierwszą część filmu, w której opowiem jakie narzędzia zgromadziłem by wykonać tę pracę. Będę wdzięczny za wszelkie opinie i komentarze, zarówno tutaj, jak i pod filmem. Oraz, co oczywiste, za „łapki w górę” na YouTube, subskrypcję kanału i udostępnianie znajomym.
Miłego oglądania!
Biały czarny bez.
Ostatnio robiłem syrop z młodych pędów sosny, a tym razem w końcu zabrałem się do zrobienia syropu z hyćki, jak Wielkopolsce nazywają dziki bez czarny, który tak po prawdzie, to najpierw jest biały. Podobnie jak czarne jagody które są czerwone, gdy są jeszcze zielone.
Postanowiłem też zacząć kręcić filmy o moim hobbitowaniu! Nie nazwę tego jeszcze vlogiem, ale przy Waszej życzliwości, kto wie, może będą następne!
W mojej hobbickiej kuchni, chcąc dorównać słynnej spiżarni Bagginsów, przygotowywałem już różne smakołyki. Robiłem sery, wędliny, pierniki, lembasy (no dobra, w sumie to bardziej kram…), piwo imbirowe, piwo „zwykłe” oraz cydr. W tym roku postanowiłem wziąć na tapet dziki, czarny bez i spróbować zrobić syrop z jego kwiatów i o tym jest ten wpis. Jak komuś nie chce się czytać, to zapraszam od razu na koniec, gdzie znajdziecie film.
Woda Entów – robię syrop z pędów sosny!
Jakże zaniedbałem bloga! Ostatni wpis z zeszłego roku… Dla usprawiedliwienia dodam, że w zeszłym roku trochę się działo, walczyłem ze zdrowiem (a może raczej: o zdrowie), poważnie zabrałem się za obsadki do kaligrafii itd. i generalnie rzeczy ulotne wrzucałem tam, gdzie ich miejsce, czyli na Facebooka. W tym roku mam nadzieję, że będzie lepiej. Czas wrócić do hobbickiej kuchni, spiżarni i apteczki. Dziś zabrałem się za syrop sosnowy.
Do wyprodukowania syropu sosnowego skłoniły mnie dwie rzeczy. Po pierwsze wpis mojej ziołowej muzy – Klaudyny Hebdy z Ziołowego Zakątka (obecnie pod adresem https://klaudynahebda.pl/). Druga rzecz – to nalewka na młodych pędach sosny, którą poczęstował mnie mój kolega (dzięki Wojtas!). Co prawda po otwarciu butelki zastanawiałem się, czy aby nie dał mi rozcieńczalnika do farby olejnej, ale w smaku okazało się cudowne. Jestem pewien, że Woda Entów miała coś wspólnego z tym specyfikiem.
Zasadniczo nalewek nie mogę pić (ogólnie – alkoholu), więc postanowiłem zrobić syrop. Przepis jest banalny: młode pędy sosny zasypujemy cukrem w słoiku i czekamy około miesiąca. Po tym czasie rozlewamy do butelek. Przepis jest prosty nie będę mnożył bytów przytaczając go tu (internet jest ich pełen), gorąco jednak zachęcam do zapoznania się z wpisem Klaudyny (https://klaudynahebda.pl/syrop-z-sosny/) w którym nie tylko przeczytacie dokładny przepis, ale i parę rad, dzięki którym nie zostaniecie leśnymi szkodnikami i nie narazicie się na słuszny gniew Pasterzy Drzew.
W tym roku szczęśliwie udało mi się nie przeoczyć terminu, gdy sosna wypuszcza młody pędy i są one odpowiedniej długości. Choć mam na działce całkiem solidne sosny, z dachu altany jestem w stanie jeszcze sięgnąć do gałęzi. Szczęśliwie solidna burza trochę spłukała drzewa z miejskiego pyłu. Mój syrop nie będzie jakiś specjalnie „eko”, ale myślę, że jego zdrowotne właściwości pochodzące od olejków i żywic będą większe, niż szkodliwość metali ciężkich z poznańskiego smogu. Zresztą… Jak mnie jeszcze nie zabiła marchewka z giełdy ogrodniczej to to też raczej nie.
Do roboty! Więc hop, na dach! Mam lęk wysokości. Wejdę na drzewo, mogę chodzić po górach itp. Ale płaski dach bez poręczy to tak, wiecie… No, nie bardzo. Nawet jak jest na wysokości raptem dwóch metrów. Ale z lekkim ściskiem poniżej pasa udało mi się nazbierać pędów na dwa słoiki. Czytaj dalej
Robimy piwo imbirowe!
Żar wylewa się z nieba niczym surówka z hutniczego pieca. Pić się chce. Jedni sięgają po colę, inni o piwo, jeszcze inni różnego rodzaju herbaty. A po co sięgnęliby hobbici podczas upalnego lata w Shire?
Pod „Zielonym Smokiem” z pewnością delektowaliby się wybornym piwem podanym przez śliczną Różyczkę Cotton. Może raczyliby się cydrem? Kto wie. Ale jestem niemal pewien, że w ciągu dnia dla orzeźwienia sięgnęliby niesamowity napój, jakim jest piwo imbirowe. Jestem niemal pewien, że to hobbicki wynalazek, bo jacy inni miłośnicy dobrego jadła i napitku by to wymyślili? No bo przecież nie elfowie, oni to raczej „Karmi” albo coś w tym stylu 😉
Jak wiadomo z hobbickich dokumentów niewiele przetrwało i w zawierusze wieków przepis zaginął. Jednakże jakieś wspomnienia musiały zostać, bo imbirowy napój został ponownie odkryty w Anglii w połowie XVIII wieku i stał się znany na całym świecie. Piją go wszyscy. Dorośli, dzieci, nawet kobiety w ciąży! Serio! Ogromne wary zdrowotne no i smakowe powodują, że polecam je z czystym sumieniem każdemu. No chyba, że ktoś nie cierpi imbiru. Czytaj dalej
Dar akacji
Dziś wybrałem się z córką na działkę. Ot, taki wiosenny… A nie, przecież jest luty! No dobra – na zimowy, niedzielny spacer. Zawsze się boję tych zimowych wizyt na działce, bo zwykle zastaję np. wyrwane okno, wyłamane drzwi i inne niespodzianki zostawione przez niechcianych gości.
Przy okazji miałem nadzieję znaleźć po drodze jakieś ciekawe kawałki drewna na obsadki do stalówek, za produkcję którym mam zamiar się zabrać jak tylko będzie ciepło. Ostatnio znalazłem piękny kawałek jesionu, mam też brzozę i lipę, przydałoby się jednak coś jeszcze.
Przy ścieżce prowadzącej na mój ogródek rosną w zasadzie same jesiony. Przed laty rosły też dwie akacje (a dokładniej – robinie akacjowe), jedna potężna, pamiętająca pewnie jeszcze czasy II wojny światowej, i druga, mniejsza, z której kwiatów jako dziecko wypijałem słodki sok. Niestety większa zakończyła swój drzewiasty żywot podczas poszerzania ulicy, podobnie jak wszystkie drzewa w tym samym rzędzie. Te które, które ocalały są systematycznie przycinane i czasem zdarza się, że gałęzie nie są uprzątnięte, na co oczywiście liczyłem. Czytaj dalej