DIY
Hobbicka poczta. Część 3 – znaczek.
Masz już list lub kartkę oraz własnoręcznie wykonaną kopertę, w którą go zapakujesz. Ale potrzebny jest znaczek. Czy da się coś zrobić bez wychodzenia z domu?
Częściowo tak. I nie będzie to już takie proste. Nie obejdzie się bez odrobiny nowoczesnej techniki, w tym dostępu do Internetu, ale za to w sprzyjających okolicznościach efekt może być powalający. Jeśli oczywiście odbiorca zwraca uwagę na subtelne szczegóły.
Podam Ci dwa sposoby, wybierz taki, który jest dla Ciebie lepszy.
Wybór należy do Ciebie, metoda pierwsza jest tańsza (o ile masz dostęp do drukarki), metoda druga o wiele ciekawsza i ładniejsza ale wymaga jednak niestety wizyty na poczcie.
Dodam, że z metody pierwszej korzystałem wiele razy, z drugiej nie, dlaczego dowiecie się później. Do roboty!
Ważna informacja: artykuł nie jest (niestety…) w żaden sposób sponsorowany przez Pocztę Polską :(. Czytaj dalej
Hobbicka poczta w czasach zarazy. Część 1 – list.
Morowe powietrze nad całą Ardą, siedzimy w domach, ograniczamy fizyczne kontakty, już tak mocno od lat ograniczone przez telefony, SMSy i komunikatory. A może by wrócić więc do pięknego zwyczaju wysyłania kartek i listów? I kto wie, może nie tylko na święta?
Ale jak mamy to zrobić? Mamy unikać kontaktów, zachować dystans! Mamy teraz chodzić po sklepach? Lecieć na pocztę? – oczywiście że nie, czas mamy kiepski, ale to nie znaczy, że nie damy rady!
Na początek więc – podstawy, niezbędne do wysłania Najprawdziwszego Fantastycznego Niepowtarzalnego Hobbickiego Listu (lub kartki…)! Czytajcie więc uważnie! Bardzo uważnie, zanotujecie i powieście nad biurkiem, żebyście nie zapomnieli, przyda się na przyszłość:
– pergamin, papirus, ewentualnie czerpany papier, – pióro gęsie, indycze, orle ewentualnie profesjonalny zestaw do kaligrafii, – dobrej klasy atrament, oczywiście „hand made”, – wytworne koperty z eleganckiego papieru, – pieczęć do laku lub wosku lub sygnet z wygrawerowanym waszym inicjałem lub herbem, – dobrej klasy lak lub wosk pieczętny wykonany zgodnie ze średniowiecznymi recepturami, dla większej elegancji z drobinkami złota, oczywiście czerwony, – ukończony kurs kaligrafii przynajmniej III stopnia, – znajomość języków elfickich w stopniu komunikatywnym orz umiejętność zapisu runami i tengwarem, Czytaj dalej
Zostań oprawcą Tolkiena!
Niedawno na Facebooku postanowiłem zachęcić ludzi do spróbowania swoich sił w introligatorstwie, a jednocześnie zrobienia przy tej okazji tzw. „dobrego uczynku”. Propozycja spotkała się z pozytywnym odzewem (czy będą efekty to zupełnie inna sprawa…), postanowiłem więc wrzucić to, lekko zmodyfikowane także tutaj, szczególnie, że to nie jednorazowa propozycja, tylko akcja, która może trwać do końca świata i jeden dzień dłużej. Co prawda bloga czyta niewielu, ale może ktoś poczuje się zainspirowany, gdy tu trafi.
Obrazek oczywiście tylko dla atencji, podobnie jak tytuł („oprawca” copyright by Jan Grochocki…) 😎
Moi szanowni, acz nieliczni Czytelnicy (oczywiście liczę na udostępnianie!). Na grupie Polscy kolekcjonerzy dzieł Tolkiena dyskutowaliśmy o bibliofilskich oprawach książek Profesora.
Przy tej okazji rzuciłem pomysł – a może byśmy tak sami spróbowali? A nasze prace przeznaczyli potem na jakiś dobry cel?
Idea w skrócie jest taka:
Kaletka dla Violetki cz. 2, czyli Seria Niefortunnych Zdarzeń.
Trwało to baaardzo długo, ale w końcu mogę Wam zaprezentować zarówno kaletkę która wykonałem dla żony, jak i film dokumentujący jej powstanie. Dlaczego tak długo trwało i trudnościach jakie spotkały mnie po drodze przeczytacie w tym wpisie. Będzie mi miło, jak przeczytacie go w całości, ale jak ktoś chce od razu film – to znajdziecie go na końcu 😉
W sumie ciekawa sytuacja. Zwykle jak coś robię, to zwykle mam jakieś problemy podczas pracy, a filmik czy zdjęcia to już bułka z masłem. Jak to mawiali nasi przodkowie – „natura nie znosi próżni” a równowaga Mocy musi być zachowana, więc tym razem uszycie kaletki było czystą przyjemnością (no, może oprócz poranionej od szydła dłoni…), ale część filmowa – to droga przez mękę. Czytaj dalej
Kaletka dla Violetki cz. 1
Moje pierwsza „vlogowa” produkcja o tym, jak zbierałem czarny bez, spotkała się z Waszym życzliwym przyjęciem. Zrobiłem więc następną! Tym razem nie jest to film o kulinariach, a o pracach ręcznych. Jak wiadomo hobbici mieli zręczne palce i trudnili się przeróżnymi rzemiosłami (z wyjątkiem szewstwa oczywiście!). Dlaczego więc nie spróbować?
Postanowiłem więc popracować trochę ze skórą, ale żeby miało to jakiś sens, postawiłem sobie zadanie: zrobić kaletkę dla żony. A jak wiadomo, skoro dla żony, to musi być jeżeli nie perfekcyjne (co jest w zasadzie niemożliwe), to najdoskonalsze, jakie jesteśmy w stanie wykonać.
Cóż to takiego kaletka? Jest to rodzaj małej torebki lub sakwy noszonej na pasie. Współcześnie możecie tego typu torebki zobaczyć np. u sprzedawców na straganach, u rowerzystów, a dawniej u cinkciarzy. Pewną odmianą kaletki są tzw. nerki, ale one są połączone na stałe z pasem.
Oczywiście nie chcę żonie podarować czegoś takiego, broń Boże! Choć z drugiej strony istnieją nowoczesne, często ekskluzywne formy tej torebki, często od znanych domów mody. Mówimy jednak o czym innym.
Pisząc „kaletka” mam na myśli jej dawną, średniowieczną (przyjmijmy umownie…) formę, jaka spodobała się Violce podczas wizyty w osadzie wikingów na Wolinie.
Wygląda to mniej więcej tak:
Oczywiście wersji jest mnóstwo, niektóre bardzo ozdobne, z okuciami, malowane itp. Jeżeli Was temat zainteresował, proponuję w Google wyszukać „medieval viking belt pouch” albo „belt bag”. Niektórzy robią naprawdę cudeńka!
Nie wiem jeszcze sam, co mi z tego wyjdzie, przede mną wiele pracy. Muszę zrobić projekt, zastanowić się nad ewentualnymi zdobieniami, wykończeniem no i ostatecznie to wszystko uszyć!
A potem najtrudniejszy egzamin – „odbiór techniczny” i opinia żony. Oj, a nie chcielibyście, by była np. kontrolerem jakości w Waszej firmie… 😈
Chciałbym, byście towarzyszyli mi w tej przygodzie! Zapraszam więc na pierwszą część filmu, w której opowiem jakie narzędzia zgromadziłem by wykonać tę pracę. Będę wdzięczny za wszelkie opinie i komentarze, zarówno tutaj, jak i pod filmem. Oraz, co oczywiste, za „łapki w górę” na YouTube, subskrypcję kanału i udostępnianie znajomym.
Miłego oglądania!
Light box – budujemy podświetlarkę.
Po niemal rocznej przerwie obiecany dawno, dawno wpis o tym, jak z stary monitor LCD przerobić na całkiem wygodną podświetlarkę, zwaną też czasem z angielska light boxem.
Co to w ogóle jest light box i do czego służy? Kiedy chcemy skopiować jakiś rysunek (jak to się dawniej mówiło – „odkalkować”), nakładamy na niego jakiś półprzezroczysty papier – np. kalkę techniczną albo papier śniadaniowy i ołówkiem obrysowujemy prześwitujące przez papier kontury. Oczywiście przy zwykłym oświetleniu niewiele widać, o wiele wygodniej jest, jeżeli rysunek jest podświetlony od spodu. Najprostsza metoda – przyłożyć obrazek do okiennej szyby w słoneczny dzień, ale jest to oczywiście niewygodne.
By ułatwić sobie pracę wymyślono podświetlarkę. Jest to prostu skrzynka, wewnątrz której umieszczono źródło światła, przykryta od góry plastikową lub szklaną matową płytą. W Internecie znajdziecie setki zdjęć takich konstrukcji, ich wykonanie nie jest trudne. W skrajnych wypadkach wystarcza zwykła, plastikowa, biała tacka którą położymy na kolanach albo na przykład na grubych książkach. Pod spodem ustawimy zwykłą lampkę albo nawet zwykłą latarkę. Czytaj dalej
Pomóż uruchomić kuźnię!
Dawno, dawno temu, gdy przeżywałem swoją przygodę z Wolną Kompanią marzył mi się własny warsztat. W sumie nawet nie miałem zbyt sprecyzowanych planów jaki. Tak mi się wszystko podobało, że chciałem robić wszystko, i rzeczy ze skóry, i czerpać papier, i „pisać jak w średniowieczu”, i bić monety i – nade wszystko – spróbować swych sił przy kowadle.
Życie pisze jednak swoje scenariusze i co prawda część tych pomysłów zrealizowałem (szczególnie tych nie wymagających za dużo miejsca…), ale niestety kuźnia pozostała poza zasięgiem. Pomijając finanse, dziś na takie zabawy nie pozwoli mi niestety zdrowie. Trochę szkoda, ale co tam. Skoro ja za bardzo nie mogę, to warto pomóc innym! Niedawno prezentowałem Wam film z inscenizacji Eddy Poetyckiej. Podobało się? Z tego co wiem, to bardzo. To teraz macie szansę na coś więcej, niż „lajk” na fejsie. Marcin Białecki z Aurea Tempora oraz wielu innych fascynatów wieków średnich chcą odtworzyć i uruchomić średniowieczną kuźnię w Rezerwacie Archeologicznym Gród w Grzybowie, małym grodzisku niedaleko Wrześni. Kuźnie udało się z sukcesem odtworzyć, pozostaje już „tylko” jej wyposażenie.
Jeżeli lubicie takie klimaty, chcielibyście w przyszłości spróbować zmierzyć się z młotem i kowadłem (a będzie taka możliwość!) a dzieciom pokazać żywą lekcję historii zamiast prezentacji na tablecie, odżałujcie parę złotych i wspomóżcie tę inicjatywę na „Polak potrafi”. Dla Was to tylko tyle, co wizyta w Macku albo grill z piwkiem, więc nie dajcie się prosić! Wam nie ubędzie, a pomożecie zachować dziedzictwo naszych ojców dla tych, którzy przyjdą po nas. Dobra, koniec nudzenia, oddaję głos grzybowskiej załodze. Poczytajcie, obejrzyjcie filmy, przejedźcie się do Grzybowa! A potem wesprzyjcie projekt! Wszystkie informacje znajdziesz na https://polakpotrafi.pl/projekt/wykuj-z-nami-kuznie
Mój blog nie ma wielu fanów, ale mam nadzieję, że choć troszkę pomogę. Jeżeli to możliwe, przekazujecie więc dalej!
Bułki w aptece
Do tego wpisu sprowokowały mnie artykuły na temat rękodzieła, które od jakiegoś czasu przewijają się przez blogi oraz Facebooka. Wszystkie można by streścić jako „przestańcie się poniżać i ceńcie swoją pracę”. Z tą poradą nie ma co polemizować, ale we wszystkich tych sieciowych wynurzeniach i narzekaniach na zepsuty rynek brak mi wciąż jednego. Pokory.
W ten nurt wpisuje się także „edukacyjny” tekst http://www.orimono.ga/zyciowki/nie-badz-tym-klientem-wyjmij-slome-z-buta/ i po jego lekturze postanowiłem dołożyć swoje trzy grosze. Trudno się nie zgodzić z większością tez przedstawionych w tamtym tekście, wyliczenia na temat godzin pracy, kosztów materiałów, nauki, zobowiązań wobec państwa są znane i raczej oczywiste. Uświadomienie tego zarówno sprzedającym jak i kupującym jest ważne. Wydaje mi się jednak, że zarówno autorka tego tekstu jak i inni piszący w podobnym tonie pomijają jeden drobiazg, dzieląc się doświadczeniami.
Zauważyłem, że mottem większości autorów jest „Najważniejsze by się cenić”. Rozumiem to i potwierdzam, trzeba się cenić, choć stosowniejszym określeniem byłoby moim zdaniem „znać swoją wartość”. Chwilę później czytamy, jako to słoma wystaje z butów kupującym, że nie odróżniają szlachetnego rękodzieła od masówki z IKEA czy Home&You i że generalnie buraki to powinny zostać na polu a nie pchać się na salony. Czytaj dalej
Elficka obsadka, czyli o lekceważeniu zasad i pożytkach płynących z porażki.
Za chwilę już wiosna! I chwała Bogu, bo zima jakoś nie może się w tym roku zdecydować co zrobić. Ani się nie rozpoczęła jak na zimę przystało, ani nie przymroziła uczciwie, odejść ostatecznie i zrobić miejsca wiośnie też nie ma zamiaru. Na pewno jeszcze złośliwie poczeka, aż wszystko rozkwitnie a potem przywali przymrozkiem, skutecznie pozbawiając nas krajowych. Taka wredzizna!
W lutową sobotę trafiła się jednak piękna pogoda, termometr pokazał całe 9 stopni na plusie, więc zapakowałem w torbę moją tokareczkę, bukowe wałki, japońską piłę Ryoba bez której obecnie nie wyobrażam sobie pracy i nowiutkie dłuta tokarskie. W tym momencie uwaga – prodakt plejsment (niesponsorowany)! Jeśli ktoś szuka dobrych narzędzi do drewna, to polecam z całego serca sklep dluta.pl z Mosiny. Tanio może nie jest, ale też nie ekstremalnie drogo a uwierzcie mi – warto, zarówno jeśli chodzi o komfort pracy jak i o bezpieczeństwo. Darujcie sobie większość narzędzi z marketów budowlanych, lepiej dobrze zaplanować wszystko i kupować po troszku, a dobrej klasy.
Wyciągnąłem wnioski z ostatnie tokarskiej porażki i po drobnej modyfikacji zabieraka zabrałem się do pracy. Kartka z rysunkiem obsadki gotowa, cale pracowicie przeliczone na centymetry, słonko grzeje niebo się śmieje. Niczym młody Artur wyciągający Ekskalibura z kamienia , wyciągnąłem nowiutkiego Narexa i zaatakowałem kręcący się kawałek buku. Czytaj dalej
Dar akacji
Dziś wybrałem się z córką na działkę. Ot, taki wiosenny… A nie, przecież jest luty! No dobra – na zimowy, niedzielny spacer. Zawsze się boję tych zimowych wizyt na działce, bo zwykle zastaję np. wyrwane okno, wyłamane drzwi i inne niespodzianki zostawione przez niechcianych gości.
Przy okazji miałem nadzieję znaleźć po drodze jakieś ciekawe kawałki drewna na obsadki do stalówek, za produkcję którym mam zamiar się zabrać jak tylko będzie ciepło. Ostatnio znalazłem piękny kawałek jesionu, mam też brzozę i lipę, przydałoby się jednak coś jeszcze.
Przy ścieżce prowadzącej na mój ogródek rosną w zasadzie same jesiony. Przed laty rosły też dwie akacje (a dokładniej – robinie akacjowe), jedna potężna, pamiętająca pewnie jeszcze czasy II wojny światowej, i druga, mniejsza, z której kwiatów jako dziecko wypijałem słodki sok. Niestety większa zakończyła swój drzewiasty żywot podczas poszerzania ulicy, podobnie jak wszystkie drzewa w tym samym rzędzie. Te które, które ocalały są systematycznie przycinane i czasem zdarza się, że gałęzie nie są uprzątnięte, na co oczywiście liczyłem. Czytaj dalej