Z pamiętniczka skryby. Cześć 4 – In principio erat Verbum

stalowka-piernikNa zakończenie kursu karoliny mieliśmy wykonać pracę w postaci pięknie wykaligrafowanych życzeń lub innego bożonarodzeniowego tekstu. Same zajęcia już tak nie stresowały, wiedziałem czego się spodziewać. Dla odmiany przerażała mnie troszkę perspektywa pisania „na czysto” na czerpanym papierze.

Znam ten materiał, papier czerpany jest przepiękny, wnosi niepowtarzalny klimat, powiew historii i czegoś wyjątkowego. Jadnak przy całym swym uroku, którego nie ma nawet najdroższy papier do kaligrafii, pisanie po nim przypomina jazdę na łyżwach po papierze ściernym.

Jak zwykle Mistrzyni sprawdziła nasze arkusze z domowymi ćwiczeniami, a ja jak zwykle byłem podłamany.  Piony dalej nie zawsze były pionowe, tusz płynął sobie jak chciał a brzegi wielu literek były poszarpane. Powinienem chyba zająć się czymś prostszym. Z paszczy kaligraficznej depresji wyrwała mnie dopiero Mistrzyni, pytając, czy widzę różnicę między tym, co było na początku a tym, co jest teraz. Odebrałem to oczywiście jako pochwałę i zrobiło  się bardzo, ale to bardzo przyjemnie. Coś tam niewyraźnie odpowiedziałem, że nic takiego i w ogóle, robiąc zapewne jakąś głupią minę. Tak naprawdę, gdybym był czajnikiem, to właśnie bym gwizdał. Jestem królem świata!

Anioł trzepnął mnie kontrolnie w potylicę. Nie za mocno, ot tyle, bym nie popadł w zbytnie samouwielbienie. Po krótkich odwiedzinach w muzeum w poszukiwaniu kaligraficznych motywów na dawnych obrazach,  zabraliśmy się do pracy.  Trzeba było też samodzielnie obliczyć odstępy i poliniować kartkę, tak, by zmieścić wcześniej przygotowany tekst. Przyznaję, że szkoda mi było papieru czerpanego i skrobania stalówką na banalne „Wesołych Świąt”. Długo zastanawiałem się, co wybrać. Pomógł w sumie przypadek, a może mój anioł podpowiedział. Albo po prosto tak miało być.

*

Kolega w pracy zadał mi pytanie: „No dobrze, ale właściwie, po co ci to? Czemu zająłeś się kaligrafią?”. Hmmm… Odpowiedź „bo lubię” byłaby zbyt prosta. Mógłbym tak powiedzieć o wielu rzeczach. Na przykład o pizzy. Albo o cheddarze. Na co mi więc kaligrafia i dzierganie fragment po fragmencie liter sprzed paruset lat archaicznymi narzędziami?

Może dlatego, że kocham słowa. Niczym dziecko pluszowego misia. Lubię dociekać ich znaczenia, wiedzieć, co znaczyły dawniej i jaką miały wagę. Czuć, że niektóre ciężkie jak ołów, inne znów zwiewne niczym babie lato, że jedne są niewiele warte a drugie cenne jak smocze złoto pod Samotną Góra. Wszystko, co nam drogie, otaczamy troską. Cóż jest lepszego dla słowa, niż jego zapisanie? I to zapisanie nie byle jak, na byle czym. Brylant jest piękny i cenny sam w sobie, jednak oprawiamy go w złoto i platynę.

No dobrze, ale po co wracać do dawnych technik? Przecież pisarze przez stulecia nie pisali trzcinką a potem gęsim piórem dlatego, że było takim wspaniałym narzędziem. Pisali, bo nie mieli wyjścia. Z radością powitali pióra stalowe (czyli po prostu stalówki), a potem pióra wieczne, długopisy i drukarki laserowe. Czy to źle? Nie! Nie widzę powodu, by dłubać w drewnie stuletnim dłutem, skoro mam dostępne nowe, z super twardej, ostrej stali. Gdybyśmy rzemieślnikowi sprzed 100 lat dali to nasze, skakałby z radości i nie tęsknił za swoim! Jednakże…

Notatki Hipolita CegielskiegoKiedy rozmawiam ze znajomymi „o dawnych czasach”, zawsze znajdzie się ktoś, kto wspomni piękne pismo swojego dziadka lub babci. Jak to jest, że pokolenie międzywojenne czy tuż powojenne pięknie pisało? I to nie tylko na zaproszeniach ślubnych i dyplomach, ale i w pamiętnikach czy nawet w księgach rachunkowych? Jakim cudem – tak ogólnie –  sto czy dwieście lat temu  rzeczy „statystycznie ładnych” było tak jakoś więcej, więcej było czegoś, co można by nazwać pospolitym pięknem?

Myślę (choć to oczywiście tylko moja teoria), że jednym ze źródeł tego zjawiska był  model nauczania w szkołach, w tym między innymi nauka kaligrafii. Oczywiście pamiętajmy, że nie były to takie kursy dla pasjonatów jak dziś, tylko normalne zajęcia w szkole, nie zawsze zresztą lubiane.

No dobrze, przecież dziś też dzieci się uczą pisać? Zgadza się, uczą. Widziałem nawet podręczniki do kaligrafii dla dzieci i to polskie! Tyle tylko, że nauczyciele z nich rzadko korzystają i  pilnują jedynie czy dziecko pisze „według podstawy programowej”. Pytanie – czy  są w stanie samemu pokazać jak pięknie napisać literę, dać przykład, wzór do naśladowania? Wskazać błąd i powiedzieć jak go poprawić? Powiedzieć młodemu człowiekowi, dlaczego to jest ważne? Więc – owszem, uczą dzieci pisać, ale właściwie nie wiedzą po co. I co najgorsze, nie potrafią tego wytłumaczyć dzieciom.

kaligrafia-ksiazkaŻebyście zrozumieli co mam na myśli i jaki był tok rozumowania przedwojennych pedagogów, przetoczę spory fragment wydanego we Lwowie „Podręcznika do nauki kaligrafii dla użytku szkolnego i domowego” z roku 1904:

WYCHOWAWCZE ZNACZENIE NAUKI KALIGRAFII.

Nauka każda ma dwie strony: materyalną i formalną, t. j. powinna kształcić i wychowywać, albowiem jest nie tylko celem  ale i środkiem do osiągnięcia celu,  jakim jest zawsze i wszędzie wychowanie. (…)

Wtedy tylko nauka kaligrafii ćwiczyć będzie nie tylko rękę,   ale kształcić także umysł,  albowiem pobudzi uwagę, podnieci wolę ku dobremu, przyzwyczai do karności i posłuszeństwa, zaostrzy zmysł porównawczy i krytyczny, bystrość i sąd, obudzi   zamiłowanie  do  piękna,   prawidłowości, taktu, zgodności, czystości i porządku.

W ten sposób wpłynie kaligrafia korzystnie na wyobraźnię i na zmysł estetyczny wychowanków. Spodziewać się bowiem należy, iż wychowanek o  wyrobionem poczuciu piękna, zbrzydziwszy sobie raz szpetność i niechlujstwo, brzydzić się będzie nie tylko plamą w zeszycie, na książce lub na sukni, ale także w życiu późniejszem wystrzegać się będzie wszystkiego, coby życie jego splamić mogło. (…)

Powyższy cel idealny jest ściśle połączony z celem materyalnym, gdyż wyrobiony zmysł do prawidłowości, symetryi, czystości itd., oko wykształcone i wprawa w patrzeniu — nawet dla praktycznego życia nader ważnem jest dobrodziejstwem. Prawda, że zadaniu temu służą przede wszystkiem rysunki, ale rysunki w właściwem słowa tego znaczeniu następują dopiero później po kaligrafii, — na niższym więc stopniu nauki jedynie kaligrafia spełnia to zadanie kształcące, a związana ściśle z poprawną pisownią zaostrza zmysł badawczy, wspiera pamięć, budzi siłę myślenia.

W późniejszem życiu nieraz psuje się charakter, ale świadomość zasad i prawideł dobrego pisania pozostaje na całe życie i pozwala w każdej chwili przy dobrej woli dokonać wedle potrzeby najudatniejszych rzeczy i ustrzedz je przed nieprawidłowościami.

 

Pewnie wielu się nie zgodzi, ale widzę tu oczywisty związek zaniku pewnego modelu wychowania z późniejszymi wyborami. Efektem nie wpojenia właściwych wzorców jest nieodróżnianie w późniejszym czasie tego co piękne od tego co brzydkie, nie odróżnianie dobra i zła, a co za tym udzie – nieodrzucanie tego, co kiczowate, brzydkie lub niskiej jakości.

Po II wojnie światowej (w USA nieco wcześniej), wychowanie zmieniło się z „wykształćmy dobrego, prawego obywatela, solidnego i oddanego państwu” na „wykształćmy posłusznego konsumenta” i skutecznie propagowane jest do dziś. Polsce niestety jesteśmy dodatkowo edukacyjnie i wychowawczo zdruzgotani po latach komuny, choć śmiem twierdzić, że jeszcze większe spustoszenie niż komuna wywołało zachłyśnięcie się Zachodem, tryumfalny pochód pokolenia yuppies i odrzucenie wszystkiego, co stare. Na szczęście część społeczeństwa powoli się budzi (nie wiem, czy nie za późno…), przypomina sobie o regionalnych produktach, dawnych technikach, zapomnianych zawodach. W większości co prawda w wersji skomercjalizowanej, ale w wielu wypadkach inaczej się niestety nie da.

Jeżeli moje wywody i broszura z 1904 roku były dla wszystkich odpowiednio przekonujące, ale może autorytetem będzie śp. Steve Jobs? Tak, ten od iPhone, iPad i całego jabłuszkowego szaleństwa, miłośnik nowoczesnych technologii. Przeczytajcie fragment jego wspomnień opublikowany na stronach Fundacji Sztuki Kaligrafii  – http://fundacjasztukakaligrafii.pl/steve-jobs-badz-glodny-badz-glupi/

*

Osobom, które sprawdziły, że wszystko ładnie się mieści na zwykłych kartkach Mistrzyni rozdała papier czerpany. Zacząłem się zastanawiać, czy nie przesadziłem z tekstem, zdecydowanie zbyt długim jak na moje umiejetności. Zegar tykał, ludzie już dawno pokończyli i zajadali gwiazdkowy prezent – piernikowe stalówki. Dokładnie za pięć dziewiąta postawiłem ostatnią kreskę, co zostało podkreślone donośnym i radosnym „ufff…” Mistrzyni. Nie chciała mnie poganiać, a musieliśmy punktualnie opuścić salę.

Wiedziałem już,  co odpowiedzieć na pytanie,  dlaczego zainteresowałem się kaligrafią. Bo jest piękna i dobra.

Znając tę odpowiedź, wybór tekstu był oczywisty. Wszak na początku było Słowo.

 

pracafinalna

1 Responses to Z pamiętniczka skryby. Cześć 4 – In principio erat Verbum

Tagi