Elficka obsadka, czyli o lekceważeniu zasad i pożytkach płynących z porażki.
Za chwilę już wiosna! I chwała Bogu, bo zima jakoś nie może się w tym roku zdecydować co zrobić. Ani się nie rozpoczęła jak na zimę przystało, ani nie przymroziła uczciwie, odejść ostatecznie i zrobić miejsca wiośnie też nie ma zamiaru. Na pewno jeszcze złośliwie poczeka, aż wszystko rozkwitnie a potem przywali przymrozkiem, skutecznie pozbawiając nas krajowych. Taka wredzizna!
W lutową sobotę trafiła się jednak piękna pogoda, termometr pokazał całe 9 stopni na plusie, więc zapakowałem w torbę moją tokareczkę, bukowe wałki, japońską piłę Ryoba bez której obecnie nie wyobrażam sobie pracy i nowiutkie dłuta tokarskie. W tym momencie uwaga – prodakt plejsment (niesponsorowany)! Jeśli ktoś szuka dobrych narzędzi do drewna, to polecam z całego serca sklep dluta.pl z Mosiny. Tanio może nie jest, ale też nie ekstremalnie drogo a uwierzcie mi – warto, zarówno jeśli chodzi o komfort pracy jak i o bezpieczeństwo. Darujcie sobie większość narzędzi z marketów budowlanych, lepiej dobrze zaplanować wszystko i kupować po troszku, a dobrej klasy.
Wyciągnąłem wnioski z ostatnie tokarskiej porażki i po drobnej modyfikacji zabieraka zabrałem się do pracy. Kartka z rysunkiem obsadki gotowa, cale pracowicie przeliczone na centymetry, słonko grzeje niebo się śmieje. Niczym młody Artur wyciągający Ekskalibura z kamienia , wyciągnąłem nowiutkiego Narexa i zaatakowałem kręcący się kawałek buku.
Oczywiście natychmiast okazało się, że „mierz dwa razy, tnij raz” nie jest tylko upierdliwym zrzędzeniem dawnych mistrzów. Ja dodam do tego „a zanim utniesz sprawdź jeszcze raz”.
Za lenistwo i zlekceważenie starożytnej mądrość naszych przodków natomiast mnie pokarało. Przygotowany wałek okazał się zdecydowanie za krótki, by zrobić obsadkę zgodnie z projektem. No dobra. Trzeba jakoś zjeść tę żabę.
Skoro nie mogłem zrobić zaplanowanego „zeneriana” to coś poimprowizuję, a przy okazji sprawdzę parę technik podpatrzonych na Youtube. No to jazda! A tu górka, a tu dołek, tu kulka, a tu rowek. Teraz szlifowanie, polerowanie i inne pieszczoty.
Kolejna stara zasada, tym razem informatyczna (a pracuję jako informatyk) głosi, że jak coś działa, to nie ruszać. O tym, że lepsze jest wrogiem dobrego nie muszę wspominać…
Tokarka lekko zawibrowała, jakby chciała powiedzieć „odpuść bo spi…”. Oczywiście nie posłuchałem. Jeszcze kawałek, kawałeczek, jeszcze tylko mały szlif i… trzask! Dłuto weszło za głęboko i niemal skończona obsadka pękła i poszybowała koło mojego ucha. Soczyste „Ty dziewko wszeteczna!” niosło się aż do sąsiednich działek, a ptaki zerwały się z pobliskich drzew. Gdybym był w górach z pewnością zeszłaby lawina, a echo by długo powtarzało „…rwa… rwa… rwa…”.
Ręce mi opadły, równie nisko, jak temperatura wokół. Słońce schowało się za chmury i momentalnie zrobiło się 8 stopni. Do tego wstrętnie wiało, a toczyłem na zewnątrz, jakby kto pytał. Zrobiłem parę okrążeń wokół altany, poczym usiadłem i dokonałem autopetryfikacji. A co tam, będę robił za słup, nawet do jesieni. Pieprzyć tokarki, obsadki, dłutka, srutka i i papiery ścierne.
Na szczęście ta trochę lepsza część mojej natury oraz zaprzyjaźniony Anioł Stróż jasno uświadomiły mnie, że jak to zrobią, to już do tego nie wrócę. otrzymawszy kopa na zachętę bez większego przekonania ruszyłem do pracy. W torbie znalazłem jeszcze jeden kawałek bukowego wałka i stwierdziłem – a co tam, będzie wielka improwizacja. Chociaż spróbuję testowo, jak się sprawdzi coś, co od dawna chodziło mi po głowie.
Nie jestem jakimś specjalnym fanem elfów, ale stwierdziłem, że można spróbować zrobić obsadkę, jaką mógłby ewentualnie pisać taki leśny stylista wnętrz. Oczywiście wiadomo, ptasie pióra „w tamtych czasach” to była podstawa. Ale z drugiej strony elfowie niekoniecznie musieli się zniżać do skubania gęsi. Dodatkowo, przynajmniej ci tolkienowscy, tworzyli organiczne, czerpiące z natury i precyzyjne ozdoby. Potrafiliby też, jak sądzę, wytwarzać delikatne ale mocne stalówki. Kto wie, może nawet z mithrilu? Wyobraziłem więc sobie obsadkę, która kończyłaby się stylizowanym liściem drzewa, bez większych ozdób.
Tokarka w ruch i wykonałem chyba najszybsze toczenie jak do tej pory, prawie bez zastanawiania, zwłaszcza, że robiło się coraz ciemniej i zimniej. Drewniane wióry opadały na ziemię a spod dłuta wyłaniała się powoli ukryta w środku obsadka. Stop! Koniec! Szybkie pakowanie sprzętu i biegiem na autobus. W domu szybka ciepła herbata i w ruch poszły najprzeróżniejsze narzędzia – od papieru ściernego na patyku po „dremela”. Po pozbyciu się niepotrzebnych fragmentów drewna wydobyłem w końcu ze środka liść. Ufff…
Jeszcze tylko szybkie zacieranie śladów zanim żona wróci i druga, tym razem już relaksująca herbata. Teraz pozostało tylko zdobienie – magiczny, orzechowy atrament w kryształkach, który dzień wcześniej przyjechał z Wielkiej Brytanii, oraz drobne detale ze szlagmetalu. Potem w tygodniu olejowanie, wosk i osadzenie gniazda dla stalówki. Kooooooniec!
Złamałem parę zasad oraz jedną obsadkę, ale owocem tej porażki i bolesnej nauki jest ukończona, nowa i chyba lepsza od pierwotnego zamysłu praca. Więc chyba tak miało być.
To co, jak myślicie, czy jakiś leśny elf zechciałby przepisać takim narzędziem parę strof o Berenie i Lúthien?
5 Responses to Elficka obsadka, czyli o lekceważeniu zasad i pożytkach płynących z porażki.