Light box – budujemy podświetlarkę.
Po niemal rocznej przerwie obiecany dawno, dawno wpis o tym, jak z stary monitor LCD przerobić na całkiem wygodną podświetlarkę, zwaną też czasem z angielska light boxem.
Co to w ogóle jest light box i do czego służy? Kiedy chcemy skopiować jakiś rysunek (jak to się dawniej mówiło – „odkalkować”), nakładamy na niego jakiś półprzezroczysty papier – np. kalkę techniczną albo papier śniadaniowy i ołówkiem obrysowujemy prześwitujące przez papier kontury. Oczywiście przy zwykłym oświetleniu niewiele widać, o wiele wygodniej jest, jeżeli rysunek jest podświetlony od spodu. Najprostsza metoda – przyłożyć obrazek do okiennej szyby w słoneczny dzień, ale jest to oczywiście niewygodne.
By ułatwić sobie pracę wymyślono podświetlarkę. Jest to prostu skrzynka, wewnątrz której umieszczono źródło światła, przykryta od góry plastikową lub szklaną matową płytą. W Internecie znajdziecie setki zdjęć takich konstrukcji, ich wykonanie nie jest trudne. W skrajnych wypadkach wystarcza zwykła, plastikowa, biała tacka którą położymy na kolanach albo na przykład na grubych książkach. Pod spodem ustawimy zwykłą lampkę albo nawet zwykłą latarkę.
Chciałem zaproponować odrobinę wygodniejsze rozwiązanie, w postaci płaskiej podświetlarki (grubość 1-2 cm), którą można wygodnie położyć na stole a nawet pulpicie kaligraficznym. Wybrałem taką a nie inną konstrukcję przede wszystkim ze względu na… warunki lokalowe. Moja podświetlarka zajmuje mało miejsca, można ją wsunąć za tapczan czy szafę. Mieści się też doskonale w zwykłej, plastikowej „teczce na rysunki”, którą dostaniemy w każdym sklepie z artykułami dla plastyków. To wszystko oznacza, że nie nadwyrężam cierpliwości mojej żony zagracając i tak już ciasny pokój. Jak wiadomo. szczęście i spokój ukochanej kobiety są bezcenne. Zwraca się w trójnasób, warto więc trochę pokombinować, zamiast po prostu włożyć świetlówkę w skrzynkę po pomidorach. Aha – żeby nie było wątpliwości – dotyczy to także pań zajmujących się szeroko pojętą twórczością artystyczną. Najbardziej cierpliwego męża może wyprowadzić kolejne pudło pośród dziesiątek pudełek, pudełeczek, butelek, słoiczków, pędzelków, skrawków papiery czy innego twórczego bałaganu.
No to zaczynamy:
- Sercem całego urządzenie jest część ekranu starego monitora LCD, którego konstrukcja aż prosi, by wykorzystać go do tego celu. Pierwsze co musimy zrobić, to zdobyć stary monitor, takiej wielkości, jaka będzie nam potrzebna. Nie ma co przesadzać, bo zwykle będziemy używać podświetlarki drobnych prac – np. przerysowywania inicjału ze starego manuskryptu albo do podświetlenia liniuszka. Spokojnie wystarczy nam monitor 14 cali czy 17 cali. Monitor nie musi być sprawny, może mieć uszkodzoną obudowę, może mieć nawet porysowany ekran. To, co nas interesuje, znajduje się wewnątrz.
- Rozkręcamy obudowę wewnątrz której z tyłu znajdziemy trochę elektroniki i zwykle rodzaj metalowej ramki czy raczej korytka – w której wnętrzu siedzi właściwy ekran LCD. Odkręcamy lub wyrywamy wszystkie część elektroniczne a całość wyciągamy z obudowy, jeśli trzeba, posługując się brutalną siłą, nie inteligencją. Uwaga: należy pracować w okularach ochronnych, czasami jakiś kawałek plastiku potrafi się odłamać i strzelić.
- Jeżeli już mamy wydłubany z obudowy nasz ekran, to czas go wypatroszyć. Pierwszą warstwą jest zwykle folia ochronna, a pod nią specjalna, szara folia polaryzacyjna. Spróbujmy ją podważyć i ostrożnie odkleić – jeżeli nam się to uda, uzyskamy fajny gadżet do wielu ciekawy doświadczeń z optyki. Jak się nie uda – to trudno. Pod folią polaryzacyjną znajduje się matryca LCD – tę warstwę też usuwamy. Teraz trafiamy na parę arkuszy mlecznej folii, której zadaniem jest rozpraszanie światła. Przydadzą się w przyszłości, nie wyrzucajcie ich!
- Dochodzimy do najcenniejszego elementu, będącego sercem naszej podświetlarki. Grubej, przezroczystej płytki, nawierconej od spodu dziesiątkami tysięcy małych stożkowatych otworów, które powodują wielokrotne wewnętrzne odbicie światła i równomiernie rozświetlenie całej powierzchni płytki. Pod nią znajduje się biała folia a całość umieszczona jest w metalowej „wanience”. Jest to dosyć ciężka blacha i nie musimy jej stosować (szczególnie przy przenośnym sprzęcie), dla mnie akurat masa była zaletą i a całość ładnie usztywniała całą podświetlarkę.
- Przy górnej i dolnej krawędzi zauważymy świetlówki, oryginalne źródło światła monitora. Ostrożnie je usuwamy a w ich miejsce zamontujemy pasek diod elektroluminescencyjnych – popularną taśmę LED. Możecie się w tym momencie zapytać – to po co usuwać, skoro już tam są?
No cóż, po pierwsze już prawdopodobnie brutalnie usunęliście elektronikę odpowiedzialną za zasilanie tych elementów, po drugie – w zepsutych monitorach są i tak zwykle uszkodzone i ogólnie tylko kłopot. Dlatego o wiele lepiej i wygodniej jest założyć w ich miejsce LEDy.
W zasadzie w tym miejscu mógłbym skończyć opis, ponieważ jedyne, co nam pozostaje, to zamontować LEDy i całość zamknąć w takiej obudowie, jaka nam pasuje. Na upartego wystarczyłoby po prostu okleić krawędź taśmą i oczywiście dodać jakiś zasilacz. Na fotografiach zobaczycie moją konstrukcję, ale pamiętajcie, że robiłem ją pod swoje specyficzne potrzeby, które niekoniecznie będą przydatne dla Was. Przykładowo – pod blachę podłożone są arkusze miękkiej tektury a między górną ramką a „szybą” zostawiony jest minimalny luz. Dzięki temu przy lekkim nacisku tworzy się przestrzeń na tyle duża, że mogę w razie potrzeby wsunąć np. wymontowane wcześniej mleczne folie, by przyciemnić światło lub uzyskać jego większe rozproszenie. Podobnie pierwotnie chciałem zamontować zasilacz wewnątrz, ale zewnętrzny okazał się zdecydowanie tańszy i wygodniejszy. Myślę, że parę fotografii poniżej przybliży Wam całą konstrukcję lepiej, niż mój opis.
Na koniec nasuwają się jeszcze dwa pytania – czy skoro to taka banalna konstrukcja, to czy nie można czegoś takiego kupić? No i – czy rzeczywiście jest to niezbędne narzędzie w warsztacie kaligrafa.
Tak, można kupić. Bardzo eleganckie urządzenia tego typu dostępne są choćby na Amazonie. Cena zależy od wielkości, przykładowo light box grubości 5mm z powierzchnią roboczą wielkości 15,5″, regulowaną siłą oświetlenia i innymi bajerami to koszt ok. 40 dolarów (plus przesyłka). Samodzielna budowa też parę złotych będzie kosztować – przede wszystkim zasilacz i mocne, jasne diody, reszta może być z odzysku. W moim wypadku koszt oceniam na około 60 zł (nie licząc mojej pracy). Wybór zależy oczywiście od Was.
Ja wybrałem akurat konstrukcję własną. Raz, bo lubię, dwa, bo nie miałem zbędnych 40 dolców (a poza tym moja poznańska dusza buntowała się na taki wydatek, skoro można było oszczędzić…), trzy – bo lubię vintage i politurowane drewno 😎
A czy taki gadżet jest niezbędny? Nie, nie jest. Powiedzmy to sobie szczerze. Ludzie radzą sobie doskonale bez tego. Ale jest po prostu fajny gadżet i wielu wypadkach uprzyjemnia i baaardzo ułatwia pracę. Podobnie jak np. papierowy ręcznik, wielki przyjaciel kaligrafa (zwłaszcza początkującego). Da się bez niego żyć i kaligrafować, malować czy jeść kurczaka z rożna. Ale co to za życie, no nie? 🙂
Jeżeli więc ktoś ma gdzie trzymać takie urządzenie, to nawet jakby go miał użyć cztery razy w roku – to moim zdaniem warto się zastanowić nad jego wykonaniem lub zakupem.