Medieval Handwriting – manuskrypty w komórce!
Od dziecka było dla mnie oczywiste, że skoro ktoś umie pisać, to umie i czytać. Kiedy zacząłem zagłębiać się w zaczarowany świat kaligrafii, rzeczy oczywiste przestały takimi być.
Rozmawiając z miłośnikami kaligrafii zauważyłem, że spora część albo zaczynała od lektury Tolkiena i studiowania map Śródziemia, albo grając w RPGi, albo zahaczając o bractwo mniej lub bardziej rycerskie. Część, głównie dziewczyn, zachwyciło się Jean Austin. Liczyły, że pracowicie kaligrafując coś rozważnego i romantycznego, dostaną w odpowiedzi coś więcej, niż SMSa „Piękny list, ale możesz mi to wysłać mailem, jakoś normalnie? Nie mogę przeczytać”.
Niezależnie od motywacji, w pewnym momencie ludziska chwytają za pióra, kupują czerpany papier, moczą wszystko w herbacie i kawie, przypalają świeczką i tworzą cudeńka. Szczęśliwcy załapują się na kursy kaligraficzne i uczą się paru prawdziwych, historycznych krojów. Apetyt rośnie w miarę jedzenia i część dochodzi do wniosku, że dopóki biegają po lesie w narzucie na tapczan udając księcia elfów ich umiejętności są zupełnie wystarczające, jednak w momencie, kiedy ktoś na przykład wstąpi do grupy rekonstrukcyjnej, stwierdza, że wypadałoby w miarę możliwości trzymać się realiów historycznych.
Kaligrafia to jednak w dużej mierze kopiowanie istniejących wzorów. Cóż więc robi taka osoba? Skoro jego drużyna specjalizuje się np. w XIV w. to wypadałoby przejrzeć czternastowieczne oryginały i postarać się zrobić coś podobnego. Odwiedza więc jedną z licznych cyfrowych bibliotek i… I jak to mówią, patrzy jak cielę na malowane wrota.
Piękny inicjał, ozdobny tekst, tyle, że hmmm… Ten gotyk to jakiś taki inny niż na wzorniku z kursu, w wyrazach z brak niektórych liter, pojawiają się jakieś dziwne kreski, znaczki dopiski… I teraz stajemy przed trudnym wyborem. Albo machniemy na to wszystko ręką i będziemy robić po swojemu, albo przyjmiemy wyzwanie i wkroczymy w świat paleografii, skrótów brachygraficznych i innych cudactw, zwykle znienawidzonych przez studentów archiwistyki. Choć samemu trawię to z wielkim trudem, chciałbym zachęcić Was do choćby okazjonalnego spróbowania tej drugiej drogi.
Na początek proponuję odwiedzić witrynę http://www.dawnepismo.ank.gov.pl/ i jeśli ktoś się po tym nie zniechęci, to warto także poczytać w jesienne i zimowe wieczory także http://www.stenografia.pl/pmwiki/ gdzie także znajdziemy sporo historycznych informacji.
Nabywszy wiedzy podstawowej, możemy teraz skorzystać z dobrodziejstw urządzeń mobilnych. Otóż na przełomie 2013 i 2014 roku pojawiła aplikacja, która pozwoli nam ćwiczyć sztukę odczytywania dawnych manuskryptów. Program autorstwa Andrew Bootha, David Lindleya, i Olivera Pickeringa zawiera fragmenty 26 manuskryptów z Leeds University Library, zarówno religijnych jak I świeckich.
Aplikacja jest bardzo prosta w obsłudze. Po wybraniu interesującego nas dokumentu warto zapoznać się z informacjami na jego temat oraz regułami transkrypcji. Kiedy klikniemy na jakiś fragment rękopisu (na przykładzie jest to słowo Deus), dane słowo zostaje powiększone i możemy spróbować je odszyfrować.
Bardzo pomoże w tym zapoznanie się z zakładką „Specimen letter forms”. Jest to wzornik, gdzie w jednym miejscu możemy się przyjrzeć różnym formom, jakie przybierają litery w tekście. Proponuję przed rozpoczęciem zabawy zapoznanie się co najmniej z literami „s” oraz „f”. Wielu będzie zaskoczonych.
Kiedy już mniej więcej wiemy, czego się spodziewać, można przystąpić do pracy i słowo po słowie, linijka po linijce spróbować przełożyć tekst „ze średniowiecznego na nasze”. Oczywiście możemy sprawdzić wynik naszej pracy i przekonać się, czy możemy zabłysnąć wiedzą mediewalnego guru na najbliższym turnieju rycerskim, czy może jednak jeszcze poćwiczyć.
Aplikacja dostępna jest zarówno na telefony Apple, jak i na wszelakie konstrukcję androidowe. Próbowałem wersję na Androida, działa całkiem sprawnie i naprawdę nie mam się do czego przyczepić. Jedyna uwaga – by pracować wygodnie, raczej wskazany jest tablet. Na komórce jest to także jak najbardziej możliwe, ale mniej wygodne.
Autorom należą się co najmniej ogromne brawa (aplikacja jest bezpłatna!) za ogrom włożonej pracy, a ja naiwnie liczę, że na rynku wciąż będą się pojawiać takie niszowe, „nikomu niepotrzebne” aplikacje.
Na koniec oczywiście linki:
– dla iPhone/iPad: pobierz
– dla Androida: pobierz
Zamieszczone ilustracje pochodzą z opisu wersji na Androida na GooglePlay.